#29

walentynki. święto zakochanych. albo raczej święto zakochanych "tylko na pokaz". jakoś nigdy nie świętowałam tego dnia w żaden >specjalny< sposób. tak mi się wydaje, że miłość ukochanej osobie można okazywać każdego dnia. nie czekając na specjalne okazje, by wyrazić swoją miłość, czy wdzięczność -  miłym słowem, gestem, także tym materialnym 'dowodem miłości' (czemu nie; ja uwielbiam robić prezenty, a te bez okazji są jeszcze lepsze). co nie oznacza, oczywiście, że ten dzień trzeba od razu poddawać krytyce i zarzekać się, że jest się "ponad to". ponad falą serduszek i czerwonych róż zalewających instagram i ponad tymi wszystkimi 'zakochanymi' na fotkach, którzy następnego dnia, znowu nie będą mogli znieść swojej obecności (są i tacy). 

ja też tego nie robię... nie osądzam. nie krytykuję. dla mnie ogromnie ważne są wszelkie symbole, pamiątki po wyjątkowych wydarzeniach, symboliczne daty. jakieś tematyczne święta, jak "dzień baterii' (18.02) czy "dzień niespodziewanego całusa" (24.02), podobnie walentynki. taki dzień, żeby tej miłości dać - jeszcze trochę więcej niż zwykle. święto miłości. taka...'kulminacja milości'. żadne kwiaty. żadne diamenty i drogie prezenty. wystarczy powiedzieć, że się kocha tych kilka razy więcej niż zwykle tego dnia. (albo w ogóle powiedzieć, jeśli nie mówi się tego kochanej osobie wcale...). znaleźć chwilę, żeby wziąć za rękę, spojrzeć w oczy... zakochać się. kochać. porozmawiać.

jestem niepoprawną romantyczką, wiem. i tak w sumie miałam pisać dzisiaj o czymś zupełnie innym, a w tym momencie już tak mnie poniosło, że całkiem zgubiłam wątek i myśl przewodnią,w tej mojej chaotycznej głowie, która posadziła mnie przed komputerem o tej porze i nie pozwoliła spać...


właśnie obchodziłam walentynki już po raz dwudziesty dziewiąty w moim życiu, a kilka dni wcześnej urodziny. również z tego powodu ten dzień wydawał mi się zawsze w pewnym sensie 'ważny', może ...'uroczy' (no bo zaraz po moich urodzinach; takie święta w lutym). nawet jeśli nigdy nie miałam szczególnie szczęścia tego dnia. w szkole, raczej rzadko dostawały mi się te słodkie liściki z serduszkami, od tajemniczego wielbiciela. zwykle były to walentynkowe życzenia, od tej jednej laski w klasie, która chciała uszczęśliwić wszystkich, którzy mieli mniej szczęścia. a ja zawsze tak marzyłam o tym, żeby to właśnie dla mnie wyciągnęli z tej 'walentynkowej skrzynki', tę największą kopertę, najlepiej z psalmem o miłości napisanym specjalnie dla mnie...

później też, rzadko trafiał mi się facet, który przykładałby uwagę to takich drobiazgów, jak kanapka w kształcie serduszka na dzień dobry... no dobra. teraz trochę kłamię, żeby zrobiło się dramatyczniej. tym, którzy się starali, dbali o mnie i wycinali serduszka z sera, to ostatecznie zwykle ja łamałam serce i zostawiałam z wyjedzonym środkiem kanapki - zostawiając jedynie skórkę (za którą swoją drogą, naprawdę nie przepadam). tak, to chyba ze mną jest coś nie tak. zdecydowanie bardziej pociąga mnie facet, który w walentynki postanawia ze mną zerwać, niż ten, który rzeczywiście stara się i rysuje laurki z wklejonym naszym wspólnym zdjęciem... (tak, to słodkie, ale chyba na dłuższą metę nie do wytrzymania) - chociaż nie oszukujmy się, nie było ich wcale tak wielu. widocznie żaden z nich nie był tym, z którym te walentynki byłyby wyjątkowe.

i to naprawdę bardzo trafne podsumowanie przynajmniej kilku ostatnich lat mojego życia, no i mojego złamanego serduszka, które płakało w ostatnim roku tyle razy, że dzisiaj już tylko bezsilność miesza się z obojętnością. z mojego romantyzmu pozostał cichy płacz. i złość. a kanapek ostatnio nie jem, bo próbuję schudnąć do lata.. 

jestem niepoprawną romantyczką. ale tylko w mojej głowie. chcę zbawiać świat i ci, którzy mnie kochają zwykle - "ograniczają mnie". przytłaczają swoją miłością. każą się kochać przez co gubię sama siebie. za to tych którzy mnie nie chcą, staram się na siłę przepełnić swoim uczuciem. pokazać 'czym jest miłość". nauczyć kochać...

może po prostu, to czego nie możemy mieć pociąga najbardziej. 

a może to ja sama wciąż jeszcze nie wiem czego chcę od życia ... pomimo tych (już) #29 lat.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © trochę niepoważnie , Blogger