#historia pewnego kotka

#historia pewnego kotka

 


...chociaż wydarzyło się to zaledwie kilka miesięcy temu, dzisiaj patrzę na to wszystko znacznie mniej emocjonalnie. 

od zawsze chciałam mieć kota. małego słodkiego kociaka. później dorosłego, trochę leniwego, upartego - jak ja i chadzającego swoimi drogami, całkiem po swojemu - to również moje cechy. do głaskania. karmienia. świadoma wszystkich obowiązków wynikających z posiadania kociego pupila. oczywiście rasa, umaszczenie nie grało żadnej roli, ale idealnie gdyby był czarny. lata temu, jako mała dziewczynka, chyba jak większość dziewczynek/dzieci w moim wieku, uwielbiałam 'czarodziejkę z księżyca'. chciałam być jak ona. i mieć kotka. czarnego. najelpiej z magicznymi mocami. musiał mieć na imię Luna. i obróżkę z księżycem.

kilkanaście lat później, gdy nareszcie zdobyłam tajemną moc - decydowania o sobie i spełniania marzeń z dzieciństwa (przynajmniej niektórych, tych osiągalnych) postanowiłam w końcu przygarnąć - kotka. wymarzonego. wyśnionego. wykochanego. na własne dziecko tak nie czekałam jak na tego zwierzaka. 

obie z Młodą czekałyśmy. i naprawdę bardzo się cieszyłyśmy. jak na przyjście magicznej wróżki, która miała swoją czarodziejską różdżką odmienić nasz - w sumie średnio jakościowy - pandemiczny żywot. kotek był malutki, gdy go 'zaklepałam' i umówiłam na adopcję. miał stać się dopełnieniem naszej malutkiej >rozbitej< dwuosobowej rodzinki. 

no i nadszedł nareszcie TEN DZIEŃ. ten DŁUGO OCZEKIWANY DZIEŃ. jak mówiłam, dzień porodu nie był dla mnie tak wyczekanym dniem.


NASZA kotka - Luna - trafiła do nas gdy miała trzy miesiące. więc strach był ogromny. czy sobie poradzę. z DWÓJKĄ dzieci. z czego jedno miało być kocim maluchem. małym słodkim drapieżnikiem, o którego pielęgnacji nie miałam w sumie zielonego pojęcia... jedynie tyle co przeczytałam i usłyszałam od 'doświadczonych' znajomych - kociarzy

wraz z przybyciem kotka zaczęło się jednak coś psuć. oczywiście nie meble. nie więzi rodzinne. nasz maluch był niespodziewanie bardzo grzeczny i bardzo mądry. zawsze załatwiał swoje potrzeby tylko w kuwecie. a poza moimi rękami nie został podrapany ani jeden mebel. wszyscy ją pokochali. nawet BABCIA, która całe życie zarzekała się, że koty nienawidzą jej - a ona nienawidzi kotów

JA zaczęłam się 'psuć'. 

od pierwszej nocy, zaczęłam czuć się - kiepsko. budziłam się wiele razy. ale tłumaczyłam to sobie strachem o maluszka - żeby niczego sobie nie zrobił. ale ten stan się tylko pogarszał. zaczął się kaszel, który nie ustępował. ogólne złe samopoczucie. problemy z oddychaniem - szczególnie nocą i wieczorami. w pracy przedłużałam tylko zwolnienie lekarskie. a lekarze rozkładali ręce, przepisywali mi kolejne antybiotyki i wysyłali na test na koronawirusa (którego ostatecznie nie zrobiłam, bo kolejki do lekarza rodzinnego - tak na dwa tygodnie czekania...). sprawa była o tyle skomplikowana, że podczas - pandemii, nikt nie chciał przyjąć mnie i zbadać, bo problemy z oddychaniem to przecież dzisiaj objaw tylko jednej choroby 💁

przestało być zabawnie, gdy pewnej nocy obudziłam się z potężnym atakiem duszności, z którym nie umiałam sobie poradzić. atak paniki. i telefon na pogotowie. przyjechali dopiero gdy powiedziałam, że jestem sama z pięcioletnim dzieckiem. przyjechali bardzo szybko. w białych kosmiczno-pandemicznych skafandrach. nareszcie ktoś mnie zbadał. i okazało się, że nic mi nie jest. płuca czyste. na pewno nie zapalenie płuc. zastrzyki na uspokojenie. i sugestia - żeby pozbyć się kotka. 

pozbyć się tak długo wyczekiwanego malca. kociego dziecka. 


nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę mieć alergię na koty. nigdy nie miałam żadnych alergii (poza tą na kurz, ale radzę sobie bez leków, nawet nie sprzątam codziennie, tylko wtedy kiedy mi się przypomni). szczerze mówiąc całe życie w duchu kpiłam i wyśmiewałam tych wszystkich - "nie mogę zjeść pomidora - bo mnie wysypie", "nie mogę pogłaskać psa, bo wyskoczą mi zielono-fioletowe plamy na rękach". dla mnie zawsze to była przesada i jakieś takie zwracanie na siebie uwagi za wszelką cenę. 

Lunę oddałyśmy jeszcze tego samego dnia. mam niesamowitych znajomych, którzy pomogli znaleźć nowy dom dla kociaka. chociaż było mi ciężko a serce kociej mamy płakało i cierpiało jeszcze długie tygodnie. wiem, że to była słuszna decyzja. i że ...tak miało po prostu być. w wynajmowanym mieszkaniu, gdy planuję przeprowadzkę za granicę, jak tylko koronawirus ustąpi, a koty wolą przecież, wbrew pozorom - stabilizację. znane sobie miejsca. częste zmiany miejsca zamieszkania są dla nich ogromnie stresujące. podobno. nie byłam w tym momencie życia gotowa, by przyjąć pod swoją opiekę kolejną żywą istotkę. 

i niby można żyć z kotem mając alergię. brać leki. ale kto wie, może w ogóle nie doczekałabym wizyty u lekarza. bo z dnia na dzień dusiłam się bardziej i bardziej. i faktycznie, wszystko ustało gdy kota już nie było w pobliżu. tego dnia spałam u rodziców, czyli nie było wokół mnie żadnych alergenów. nie obudziłam się ani razu. nie pozwalały zasnąć tylko łzy... 

nie mam kontaktu z dziewczyną, która Lunę ode mnie zabrała. nie miałam siły, by utrzymywać z nią jakikolwiek kontakt (trochę egoistyczne, wiem). ale została przed 'adopcją' sprawdzona. jestem pewna, że nie zrobiłaby kociakowi krzywdy. wierzę, że jest jej dobrze... 




#29

#29

walentynki. święto zakochanych. albo raczej święto zakochanych "tylko na pokaz". jakoś nigdy nie świętowałam tego dnia w żaden >specjalny< sposób. tak mi się wydaje, że miłość ukochanej osobie można okazywać każdego dnia. nie czekając na specjalne okazje, by wyrazić swoją miłość, czy wdzięczność -  miłym słowem, gestem, także tym materialnym 'dowodem miłości' (czemu nie; ja uwielbiam robić prezenty, a te bez okazji są jeszcze lepsze). co nie oznacza, oczywiście, że ten dzień trzeba od razu poddawać krytyce i zarzekać się, że jest się "ponad to". ponad falą serduszek i czerwonych róż zalewających instagram i ponad tymi wszystkimi 'zakochanymi' na fotkach, którzy następnego dnia, znowu nie będą mogli znieść swojej obecności (są i tacy). 

ja też tego nie robię... nie osądzam. nie krytykuję. dla mnie ogromnie ważne są wszelkie symbole, pamiątki po wyjątkowych wydarzeniach, symboliczne daty. jakieś tematyczne święta, jak "dzień baterii' (18.02) czy "dzień niespodziewanego całusa" (24.02), podobnie walentynki. taki dzień, żeby tej miłości dać - jeszcze trochę więcej niż zwykle. święto miłości. taka...'kulminacja milości'. żadne kwiaty. żadne diamenty i drogie prezenty. wystarczy powiedzieć, że się kocha tych kilka razy więcej niż zwykle tego dnia. (albo w ogóle powiedzieć, jeśli nie mówi się tego kochanej osobie wcale...). znaleźć chwilę, żeby wziąć za rękę, spojrzeć w oczy... zakochać się. kochać. porozmawiać.

jestem niepoprawną romantyczką, wiem. i tak w sumie miałam pisać dzisiaj o czymś zupełnie innym, a w tym momencie już tak mnie poniosło, że całkiem zgubiłam wątek i myśl przewodnią,w tej mojej chaotycznej głowie, która posadziła mnie przed komputerem o tej porze i nie pozwoliła spać...


właśnie obchodziłam walentynki już po raz dwudziesty dziewiąty w moim życiu, a kilka dni wcześnej urodziny. również z tego powodu ten dzień wydawał mi się zawsze w pewnym sensie 'ważny', może ...'uroczy' (no bo zaraz po moich urodzinach; takie święta w lutym). nawet jeśli nigdy nie miałam szczególnie szczęścia tego dnia. w szkole, raczej rzadko dostawały mi się te słodkie liściki z serduszkami, od tajemniczego wielbiciela. zwykle były to walentynkowe życzenia, od tej jednej laski w klasie, która chciała uszczęśliwić wszystkich, którzy mieli mniej szczęścia. a ja zawsze tak marzyłam o tym, żeby to właśnie dla mnie wyciągnęli z tej 'walentynkowej skrzynki', tę największą kopertę, najlepiej z psalmem o miłości napisanym specjalnie dla mnie...

później też, rzadko trafiał mi się facet, który przykładałby uwagę to takich drobiazgów, jak kanapka w kształcie serduszka na dzień dobry... no dobra. teraz trochę kłamię, żeby zrobiło się dramatyczniej. tym, którzy się starali, dbali o mnie i wycinali serduszka z sera, to ostatecznie zwykle ja łamałam serce i zostawiałam z wyjedzonym środkiem kanapki - zostawiając jedynie skórkę (za którą swoją drogą, naprawdę nie przepadam). tak, to chyba ze mną jest coś nie tak. zdecydowanie bardziej pociąga mnie facet, który w walentynki postanawia ze mną zerwać, niż ten, który rzeczywiście stara się i rysuje laurki z wklejonym naszym wspólnym zdjęciem... (tak, to słodkie, ale chyba na dłuższą metę nie do wytrzymania) - chociaż nie oszukujmy się, nie było ich wcale tak wielu. widocznie żaden z nich nie był tym, z którym te walentynki byłyby wyjątkowe.

i to naprawdę bardzo trafne podsumowanie przynajmniej kilku ostatnich lat mojego życia, no i mojego złamanego serduszka, które płakało w ostatnim roku tyle razy, że dzisiaj już tylko bezsilność miesza się z obojętnością. z mojego romantyzmu pozostał cichy płacz. i złość. a kanapek ostatnio nie jem, bo próbuję schudnąć do lata.. 

jestem niepoprawną romantyczką. ale tylko w mojej głowie. chcę zbawiać świat i ci, którzy mnie kochają zwykle - "ograniczają mnie". przytłaczają swoją miłością. każą się kochać przez co gubię sama siebie. za to tych którzy mnie nie chcą, staram się na siłę przepełnić swoim uczuciem. pokazać 'czym jest miłość". nauczyć kochać...

może po prostu, to czego nie możemy mieć pociąga najbardziej. 

a może to ja sama wciąż jeszcze nie wiem czego chcę od życia ... pomimo tych (już) #29 lat.



TAROT: Rozkład na Nów Księżyca w Wodniku

TAROT: Rozkład na Nów Księżyca w Wodniku

Witajcie, tradycyjnie w środku nocy! Ten blog, jak widzicie to zupełny miszmasz. Dzisiaj dzielę się z Wami czymś, dla mnie osobiście bardzo ważnym. W moim dość nudnym ostatnio życiu, staje się to jedną z większych pasji. Ponadto jest to rzecz fascynująca, która za każdym razem tak samo wywołuje u mnie dreszcze podniecenia i wciąga z każdą kolejną wyciagniętą kartą. Przy okazji dzisiejszego Nowiu Księżyca, krótki rozkład, jeśli Wam się spodoba, zapraszam na indywidualne rozkłady - z racji tego, że żadna ze mnie profesjonalna tarocistka jeszcze  - oczywiście za darmo.



Jak co miesiąc następują zmiany siły energetycznej Księżyca. Mamy do czynienia z nowiem, który nam tej siły dodaje, a następnie pełnią - która tę energię rozładowuje. Bardzo wiele zależy od znaku w jakim zachodzi dana faza Księżyca. W tym miesiącu jest to niepokorny, kochający wolność - Wodnik. 


Nów księżyca w znaku Wodnika "przywodzi na myśl wolność, nowe perspektywy, wizje, misje, plany na przyszłość i dążenie do ich spełnienia. [...] uwielbia komplikować – ma silną potrzebę emocjonalnej wolności, więc dąży do niej, komplikując związki i relacje. Nów ten ma silną stronę intelektualną, rozwija się dzięki łączeniu się z innymi osobami, ale jednocześnie czuje się niepewnie, bo boi się oddać swoją wolność.

Księżyc w nowiu w Wodniku to dobry czas, aby poświęcić się osobistym celom, które wyrażają pozytywne energie znaku. Uda ci się rozwiązać problemy, które wymagają nieszablonowego myślenia, patrzeć w przyszłość z nadzieją, spojrzeć na swoje emocje z innego punktu widzenia. Potężna, choć niepozorna energia Wodnika, jest motorem do tego, aby dokonać stopniowych, ale realnych i spektakularnych w dłuższej perspektywie, zmian w życiu. Kolejne dwa tygodnie będą kluczowe do tego, aby te zmiany wprowadzić.


Rozkład tarota z okazji Nowiu w Wodniku wykorzystuje energię Księżyca, aby pomóc Ci zadbać o swoją duszę i emocje. Pokaże, na których obszarach powinieneś się właśnie teraz skupić...


> Odpuść sobie: Czwórka kielichów podpowiada nam, że powinniśmy wyrzucić z głowy wszystkie zmartwienia, negatywne myśli i emocje. Zamiast użalania się nad sobą i płakania nad tym wszystkim czego nie mamy, spróbujmy spojrzeć z wdzięcznoscią na to wszystko co do tej pory udało nam się osiągnąć. Nie chodzi tu wyłącznie o rzeczy materialne, czy sukces który udało się osiągnąć. To również wdzięczność za ludzi którzy nas otaczają. Ludzie nam bliscy, rodzina... 

> Trzymaj przy sobie jak najbliżej: Nów Księżyca radzi nam byśmy szczególnie blisko trzymali ludzi, na których możemy polegać. Którzy są gotowi oddać nam przysłowiowy 'kawałek chleba', na których wsparcie i pomoc możemy liczyć zawsze, niezależnie od sytuacji.

> Największa wartość: Największą wartością, którą powinniśmy docenić i dbać o nią - to właśnie w tym momencie szczęście i pomyślność w życiu rodzinnym. Rodzina. Wszystkie bliskie nam osoby. Osoby samotne - właśnie teraz poczują wewnętrzny spokój i harmonię. Właśnie teraz osiągnięcie tego, co daje poczucie prawdziwego i pełnego szczęścia jest na wyciągnięcie ręki. To ta harmonia w relacjach z najbliższymi a jednocześnie i spokój ducha jest naszym prezentem i darem od losu. 

> Wpływ Świata: Niektórzy mogą właśnie teraz stać przed jakimś wyborem. Świat właśnie teraz daje Ci szansę, być może wyboru nowej drogi, nowych możliwości. A może to coś na co długo czekałeś, ale gdy TO jest już na wyciągnięcie ręki - masz wątpliwości, boisz się. Ale to do Ciebie należy decyzja, którą z dróg wybierzesz. Może się to wiązać z pewnymi trudnościami, może niepewnością przed podjęciem jakichkolwiek działań, być może czekasz na jakiś znak, na coś co popchnie Cię do działania. Może hamuje Cię lęk przed utratą równowagi, przed wyjściem ze strefy własnego komfortu. Ale żeby coś osiągnąć, żeby spełnić marzenia - trzeba działać!

> Co możesz dać Światu Ty: Nie zapominaj o bliskich. Właśnie teraz, gdzieś tam jest ktoś, kto będzie potrzebował Twojego wsparcia. I właśnie ty masz tę siłę oraz mądrość w sobie, które pomogą osiągnąć sukces. 

> Co zacznie się w Twoim życiu z nową fazą Księżyca: Właśnie teraz nadchodzi czas stabilizacji. Dzięki swojej ambicji udało Ci się osiągnąć doświadczenie w pewnej dziedzinie. Zyskałeś dojrzałość i  mądrość, która doprowadziła Cię do stabilizacji finansowej. A może nauczysz się nareszcie odczuwać wdzięczność i miłość - do samego siebie, do wszystkiego co właśnie teraz posiadasz. 

> Twoja lekcja: Za Tobą czas wzmożonej pracy, wysiłku. Być może to wymagająca praca zawodowa, może rozwój duchowy (być może zaakceptowanie pewnych okolicznosci w których się znalazłeś, albo swoich własnych niedoskonałości, z którymi ciężko było się pogodzić...) albo rozwijanie pewnej umiejętności, które kosztowało Cię bardzo dużo sił. Ten wysiłek jednak właśnie przynosi długo oczekiwane rezultaty, które mogą stać się fundamentem pod dalsze działania. Ciężka praca się opłaca, dzięki niej zyskujemy szansę rozwoju, dobrobytu i poczucie bezpieczeństwa, a przede wszystkim satysfakcję i zadowolenie z siebie samego. 




Rozkład oczywiście nie musi zgadzać się w każdym przypadku i każdemu. To bardzo trudne i rzadkie przy rokładach 'ogólnych', dla większej społeczności. Jeśli jesteś zainteresowany indywidualnym rozkładem - nawet z ciekawości, zapraszam ;) 
#drugi [...bardziej żałosny niż niepoważny]

#drugi [...bardziej żałosny niż niepoważny]

po tym fantastycznym wstępie, pomyślałam, że byłoby super napisać coś bardziej sensownego. coś, no wiecie - naprawdę wartościowego. coś takiego, co po przeczytaniu każdy będzie chciał udostępnić na swoim fejsie/tłiterze/gdziekolwiek.

no ale, w sumie hm... - tak, zapowiadałam przecież, że czytelnicy nie mają oczekiwać po tym blogu zbyt wiele 💁🏼‍♀️. internet jest już i tak przeciążony świetnymi felietonistami, vlogerami, instagramerami, blogerami komentującymi aktualne wydarzenia w sposób ciekawy i rzeczowy. zawsze gdzieś tam jest ktoś kto o wiele lepiej, ładniej i mądrzej ubierze w słowa - moje myśli. ja ze swoimi marnymi pisarskimi ambicjami planowałam co najwyżej daily bloga - o nocnych złodziejaszkach sanek sprzed drzwi mieszkania albo nieszczęśliwej macedońsko-polskiej miłości...

ale jakoś tak mnie naszło, naprawdę bardzo chciałam stworzyć coś godnego uwagi.... niestety, wszystko, absolutnie wszystko (jak zawsze zresztą) postanawia być przeciwko mnie. 

pogoda postanawia nie współpracować - spadek energii jest tak ogromny, że tak właściwie nie wiesz jaki jest dzień tygodnia. po prostu wstajesz do pracy, bo musisz zarobić na chleb. dryfujesz po orbicie niepewności, czy to co robisz na pewno ma jeszcze sens. a może rzucić wszystko i nareszcie odezwać się do NASA i wyrazić chęć wzięcia udziału w misji kosmicznej na Marsa. 

ale ostatecznie jedyne co robisz to wyrażasz chęć zaszczepienia się na covid - tj. wszczepienia czipa, no bo sił już brak. nie wiesz niczego. nie czujesz niczego (w sensie, że czujesz pustkę, tam w środku; nie że węch, chociaż dzisiaj to juz nie wiadomo...) czekasz już tylko na ten dzień gdy sama nie będziesz musiała dłużej sterować swoim życiem, ale ktoś z pomocą tego wszczepionego tegesa będzie robił to za ciebie - can't wait!. 

a na razie chcesz po prostu spać. przespać chociaż ten czas do wiosny. nie współpracuje głowa. no bo niewyspanie robi swoje - czarne myśli atakują z każdej strony. nie współpracuje nawet kraj, w którym przyszło ci żyć. twój rząd ma coraz bardziej wyjechane w kosmos pomysły. i sama już nie jesteś pewna czy to właśnie zmęczenie i wszystko zlewa ci się w jeden czarny, negatywny obraz, albo rzeczywiście obudziliśmy się w kolejnej części Jumanji, której nikt nie potrafi ukończyć i wszyscy jesteśmy w czarnej... 

i taki to właśnie nocny #żalpost 

mam nadzieję że będzie ich tutaj jak najmniej.  nie dałam rady inaczej, a bloga postanawiam utrzymać przy życiu - przynajmniej jeszcze jakiś czas. 

a tymczasem, dobranoc.


#pierwszy [...oby nie ostatni]

#pierwszy [...oby nie ostatni]

zrobiło się trochę niepoważnie. moje niezdecydowanie w kwestii pisania tego bloga dosięga granic wszelkich możliwości. niby gdzieś tam czuję przez skórę, że cała motywacja za moment się wypali. a jednak coś każe mi zarywać noce i zastanawiać się, który odcień szarości będzie wyglądał korzystniej z zaprojektowanym naprędce nagłówkiem...


mam głowę pełną pomysłów. mam również <jeszcze> trochę chęci. czasu trochę mniej - więc wyszarpuję te chwile ciszy i spokoju w środku nocy. chociaż lata już nie te i ciężko później funkcjonować w ciągu dnia. ale wiecie co? będę to robić. nawet jeśli miałabym pisać sama dla siebie. nawet jeśli następnego dnia w pracy będę jak mały nieprzytomny zombie. i nie będę w stanie gasić korporacyjnych pożarów. i nie naprawię żadnego komputera... trudno. czasami rzeczy WAŻNE wymagają poświęceń.


od razu zaznaczam - nie czuję się i nie jestem specjalistą w żadnej interesującej dla blogosfery dziedzinie. nie znajdziecie tu porad, ważnych tematów, 'lifehacków' czy artykułów które warto udostępnić dla znajomych i dla świata na twitterze. poprzednie posty postanowiłam usunąć. nie było żadnej więzi między nami. jedyny ślad po ich istnieniu pozostanie TUTAJ - bo całkiem fajne fotki ;)


mam potrzebę uzewnętrzniania swojej osobowości i emocji. mam potrzebę pisania o tym i o wielu innych, niekoniecznie ciekawych <niepoważnych> sprawach. nie mam potrzeby ani ambicji by zostać blogerem roku. czuję za to potrzebę pisania, po to głównie, by poukładać swoje myśli, zrozumieć siebie i to wszystko co siedzi w mojej głowie... pamiętnik nie wystarczył. w XXI wieku, w czasach pandemii - wszystko już tylko online. wsiadajcie więc razem ze mną do tej karuzeli emocji i niepoważnych historii. czy to będzie jazda bez trzymanki? tego Wam obiecać nie mogę. bardzo prawdopodobne, że będzie - nudno. a może po prostu... niepoważnie

A.



Copyright © trochę niepoważnie , Blogger